która odbyła się 6 grudnia 2014

(a może się wcale nie odbyła, tylko się nam to wszystko przyśniło...)

"Najpierw jedna głośna osoba i kolejna
Całe podwórze osób bez liku
Więc podjedź mój koniku
Do bram gdzie historia zdarzy się przyjemna

- ale sza! nagle cisza
przejmująca swą donośnością!
- ale sza! nagle mrok
i biały królik nie odstępuje nas na krok!"

***


„Najdroższy Gerwazy,
wyimaginuj sobie - miałam sen, niesamowity sen pełen niesamowitych postaci! A wszystko zaczęło się od mojej najdroższej, przez nikogo niezrozumiałej i zarozumiałej, dużo młodszej kuzynki Alicji.
Wyimaginuj sobie, że ta trzpiotka znowu wskoczyła do jakiejś dziury i zniknęła! Całe podwórze osób bez liku zjednoczeni tylko jednym celem – nieść ratunek, rozpocząć poszukiwania.
Ale od czego tu zacząć? Gdzie się udać?
Wyimaginuj sobie, że grupka z nas – wybrana, wyselekcjonowana – odłączyła się od peletonu i udała się w najczarniejszy z lasów, w zakazaną krainę. I spotkaliśmy Białego Królika! Elegant, kamizelka (nieco przykusa), zegarek na łańcuszku notorycznie wyjmowany z kieszonki – i nieodstępujące go na krok ADHD. Skinęli na nas oboje mrugając rozkosznie różowymi ślepkami.
Pewnie był to ten sam Królik o którym próbowała opowiadać Alicja, niestety prawie nikt jej nie wierzył.
Skonsternowani, nie wiedzieliśmy co począć, czy pobiec za nim, czy też stać i czekać na rozwój wypadków. A królik machał nerwowo łapkami dreptając w miejscu. Łapki wskazywały jakąś ciemną gorącą norkę. Skonsternowani (bo przecież ilu z nas widziało przedtem królika w kamizelce już nie mówiąc o króliku z zegarkiem) podjęliśmy całą naszą grupką decyzję by podążyć za nim na przełaj przez pole, przez las i wczołgać się do nory nie myśląc jak się później stamtąd wydostaniemy. Wszystko byleby tylko odnaleźć Alicję!
Nora nie tylko była gorąca i ciasna, ale była bardzo gorąca i bardzo ciasna. I panowały tam straszne ciemności. W oddali spostrzegliśmy pędzącego Białego Królika, który zdyszanym głosem wymruczał pod nosem: „jestem strasznie spóźniony, robi się strasznie późno...”. Dobiegł do nas, zatrzasnął drzwi norki upewniając się wcześniej czy żadna noga ani ręka nie zapodziała się po drugiej stronie i... poczęstował nas mrożonymi marchewkami!
Oj, na samo wspomnienie takich delicji, kiszki wzywają mnie na degustację, więc wstrzymam się z opisem na drobną chwilkę. Oczekuj kolejnego listu.
Twoja przyjaciółka,

Gertruda”


„Droga Gertrudo,
wyobraź sobie koleżanko, że chyba przyśnił się nam ten sam sen – jakby Naddusza go nam zesłał.
Ja też byłem jednym z członków ekip poszukiwawczych Alicji – ale my za to zaczęliśmy od szukania jej cienia – myśląc (skądinąd chyba logicznie) że jak znajdziemy jej cień, to znalezienie samej Alicji nie nastręczy nam już większych kłopotów.
Dotarliśmy do dziwnej krainy, krainy czarów, nie wskakując w norkę a przechodząc przez umajoną furtę w dziwnym ceglanym murze. Dorze, że nie była to szafa wypełniona futrami – to dopiero byłaby dziwna przeprawa. A za furtą jak wzrok sięgał same dziwy. Znaleźliśmy się w podłużnej, nie za bardzo niskiej sali z długim rzędem zwisających z sufitu lamp. Każda lampa – wyobraź sobie – była utworzona z dziesiątek kart do gry! Jedne były w kiery, drugie w trefle a inne mieszane! I te lampy poruszały się przy każdym ruchu powietrza. I drgały. I śpiewały. A czasem nawet krzyczały!
Po drugiej stronie zaobserwować można było bliźniaczki (!) Dyludyludi i Dyludyludam pełniące rolę jadło- i napojo-podawców serwujących różne przetwory (jak się później ze zgrozą okazało) z flamingów! Była też eteryczna Biała Królowa Angela; nerwowo przechadzała się po swoim królestwie też Czerwona Królowa Oliwia, karząca każdy błąd ścięciem głowy! Pojawiały się tez inne postaci ale o nich napiszę ci za chwilę...
W pewnym momencie pojawił się znikąd (wyobraź sobie) kot. Ale nie jakiś zwyczajny dachowiec – oj nie. Najpierw pojawił się jako ostre zęby, później pojawiła się cała szczęka błyskając obłędnym uśmiechem. Później jedno oko, następnie drugie – i po chwili był już przy nas cały kot w swojej kociowatości!
I ten kot, jak się okazało Kot z Wirekschire, poprowadził nas za zasłonę, za maleńkie drzwi. I również spostrzegliśmy maleńką gorącą norkę i Białego Królika, kręcącego się nerwowo w kółko. Aha – i ADHD też przy nim był!
I tak w parze, wskazali miejsca w norce. Każdy z nas usiadł – ja sobie myślałem, co to ma wspólnego w szukaniem Alicji? Może musimy się posilić aby nam sił starczyło? Może musimy się ogrzać bo dzień już się chyli ku chłodowi?
Posiłek faktycznie był – tak jak wspominałaś – mrożone marchewki rozkosznie chrupiące. Ale Ciebie droga Gertrudo – tam nie widziałem! Czyżby ukryłaś się przed moim wzrokiem?

I nagle się zaczęło – cała norka wypełniła się chaotycznymi dźwiękami. Był to motyw z Animków (looney tunes) który w miarę powiększającej się nerwowości Królika przeszedł gładko w tikanie zegarka – tak się rozpoczęła piosenka „What You're Waiting For” Gwen Stefani.

 


Na koniec mieliśmy psychodeliczną pogoń za królikiem, którą zaserwował nam Jefferson Airplane.
I wiesz – nadal nie wiem o co chodziło z tą norka i z tym pobytem w niej – ale było to bardzo przyjemne.
Królik zabrał się za machanie ręcznikiem – i już nie był tylko „Królikiem z zegarkiem”, teraz był „Królikiem z ręcznikiem, zerkającym co chwila na zegarek”. To co czynił, przypominało mi aufgussy na które ongiś uczęszczałem. Bardzo przyjemne ruchy ręcznika – jeszcze nie do końca sprawne i zgrabne ale z dużym potencjałem. Bardzo przyjemnie się też patrzyło na Królika jak próbował nas ogrzać przed dalszymi poszukiwaniami. Problemem tylko, jak dla mnie droga Gertrudo, był dobór utworów i przejścia między nimi. Chaos. Nijak mi nie pasowały do siebie. Na pewno ten drugi, ten ADHD, dobierał muzykę. Ręce precz! Chaos muzyczny – a wiesz jak bardzo jestem wrażliwy na to. Ciekawe czy Twoje spostrzeżenia pokrywają się z moimi.
Ale wybacz – praca wzywa. Proszę odpisz szybko a ja postaram się jak najszybciej Ci też opisać mój punkt widzenia.
Cały Twój

Gerwazy”


„Najdroższy Gerwazy.
Muzyka w norce była jaka była – jakoś nie zwróciłam na nią specjalnej uwagi – uwiedziona cudowną marchewką. Chrupałam chrupałam chrupałam – i cała norka też rozbrzmiewała odgłosami chrupania.
Wyimaginuj sobie, że po wszystkim wyprowadził nas do lasu na małą przekąskę – ale nic z tego – od razu porwał nas wspomniany przez Ciebie dziwny szary kot, wyglądający obłędnie – jak szczerzące się zęby pośród burzowego nieba, i zaprowadził nas do krainy tysiąca mórz poprzecinanych norami. Pewnie tam dowiemy się czegoś o Alicji. Jakieś wskazówki?
Niestety wszystkie nory zostały pozbawione wody – pływy syzygijne powstałe po krótkim romansie Księżyca i Słońca to spowodowały. Na szczęście na morza nie mają wpływu = pewnie dlatego, że wypełniają je łzy zamiast wody. Więc na otarcie łez, Kot z Wirekschire zaprosił nas do (jak go nazwał) Morza Łez Alicji.
Cóż to była za zabawa – aż wstyd się przyznać, że w tak dramatycznych okolicznościach, gdy szukamy mojej krewniaczki, można się tak dobrze bawić. Na początku przez naszą grupkę, przez mniej znajome nam osoby, przemknęło poczucie konsternacji – ale szybko zostało wypędzone i zastąpione odgłosami walki z wirami, topieniem własnych smutków i radości w morzu łez. Cudowna cudowna zabawa! Nawet w najgłębszych snach nie przypuszczałam, że tego wieczoru przeżyję coś takiego.
Gdy już wszystkie łzy zostały osuszone z naszych ciał, wróciliśmy przez zagajnik „metalowych obręczy które akurat na szczęście nie działały” do właściwej krainy czarów.
O razu też porwał nas kolejny jegomość o czerwonych włosach i cerze jak z filmów Burtona. Trochę też był szalony – pewnie od nadmiaru oparów rtęci które roztaczał wokół siebie.
Nie ukrywam – trochę się bałam, więc bez szemrania przyjęłam zaproszenie na herbatkę i wkroczyłam do pokoju spotkań. Inni też nie wykazywali ochoty na bunt – tylko grzecznie postanowili czekać na rozwój wypadków.
Wkroczył czerwonowłosy mistrz ceremonii z kapeluszem na głowie. Przyniósł czajnik i powiedział w powietrze „wypij mnie”. Ale kto jak kto – ale ja się do tego nie kwapiłam pomna nauk starej guwernantki. Chciałam najpierw sprawdzić, czy nie ma na czajniku napisu „Uwaga – trucizna” - czytałam przecież wiele uroczych opowiastek o dzieciach i ludziach, które spaliły się, zostały pożarte przez dzikie bestie lub doznały innych przykrości tylko dlatego że nie stosowały się do prostych nauk. A picie napoju opatrzonego napisem „Uwaga – trucizna” raczej nikomu nie wyjdzie na zdrowie.
Niestety – zanim udało mi się tak obrócić głowę by dojrzeć coś więcej niż tańczące kolorowe apaszki i szale Kapelusznika – on wyszedł. Po chwili wrócił z takimi słowami „Uwagę moją ostatnio przykuwają wyrazy na literę M... morderstwo... martyrologia... męka...” więc dobry moment na sprawdzanie czajnika minął. Ktoś z naszej grupy uprzejmie wsparł Kapelusznika w jego aktualnej pasji i podrzucił mu adekwatne do naszego nastroju wyrazy na literę M – ...muzyka...machanie...! I tak się zaczęło bardzo barwne przyjęcie, którego szybko nie zapomnę.
Ale wybacz, mój czas poświęcony epistolografii na dzisiaj już minął. Teraz mam szydełkowanie,
Twoja cała,

Gertruda”


„Droga Gertrudo,
Morze Łez odwiedziłem, i tak się zapamiętałem w tej szalonej kąpieli, że aż zapomniałem obuwia (dobrze, że nie ręcznika...). Ale niezawodny pojawiający/znikający Kot mi pomógł je odzyskać. Jak to brzmi – Kot przyniósł mi klapki?! Urocze no nie?
A Szalony Kapelusznik dał przecudne przedstawienie – i już sam nie wiem, czy to było przedstawienie teatralne, czy pełna prawdy prawda... ale było to prze-szalone i przezabawne. A motyw wykorzystania dziurawej filiżanki dla napojenia pieca herbatką idealny. Kapelusznik wykorzystał też, jak sama pewnie widziałaś, różnych rozmiarów ręczniki od normalnych po mikrusie, które następnie musiał cudownie powiększać. Zwróciłaś też uwagę na fakt, iż początek młynków tymi ręcznikami był stonowany, jakby Kapelusznik miał tremę (?) ale z biegiem czasu dogrzał nam wręcz idealnie ruszając się w sposób nieodbiegający od najlepszych momentowo momentów innych momentalnych momentów mistrzów momentów? Jeszcze jedna rzecz, odniosę się do mojego poprzedniego listu – wydaje mi się że to jednak Kapelusznikowi przygrywał zespół Jefferson Airplane a nie Królikowi? Ale kto to wie... A była też Florence And The Machine... a może to tylko ona przygrywała Kapelusznikowi? Za dużo czasu już minęło od tej nocy... od tego snu...


A zwróciłaś uwagę na ogród? Pełen flamingów? Stały takie nieruchome, poruszane tylko ruchami wiatru. Chyba polowanie na nie jest proste i łatwe – bo jak zwierzyna nie ucieka, to zawsze jest prosto i łatwo (pytanie, czy też smacznie). Ale mogliśmy się o tym przekonać, bo jak już dopadł nas głód to w wielkiej jadalni podawano potrawy właśnie z flaminów. Flaming z grilla, puding z flaminga (który krwawił jeszcze po naciśnięciu), flaming na milion sposobów. Trochę to było odrażające jak dla mnie za to smaczne – ważne że mieliśmy siłę na dalsze poszukiwania (chociaż cały czas robimy coś innego niż poszukiwania Alicji = ale może w tym też jest metoda?).
Znowu pojawił się Kot z Wirekschire i zaprowadził nas do krainy tysiąca mórz i nor. Tym razem woda w norkach się pojawiła i zaczęła się zabawa na stojąco, leżącą, lecąco, obracająco! Wyobraź sobie (bo nie wiem, czy ty tam dotarłaś) że cała ta kraina jest poprzecinana dziwnymi norami zrobionymi chyba przez krolika. Wystarczy wskoczyć w jedną a momentalnie człowiek traci grunt pod nogami, traci świadomość góry/dołu życia/śmierci i leci leci leci w dół w dół wciąż w dół. Podczas spadania nie ma nic innego do roboty, można się tylko zabawiać rozmową samym z sobą np. „Gertruda będzie tęsknić za mną dziś wieczorem”; albo czy „Gertruda zjadła by flaminga? A pudding z flaminga”? Albo jeszcze lepiej „czy ten zakręt, po którym nakryłem się nogami był już ostatni czy przedostatni”? A lądowanie (w towarzystwie radosnych pochichrywań) wyciskało tlen z piersi – wtedy to już nie wiedziałem gdzie jest góra a gdzie dół i musiałem się przytrzymać drzewa. A po chwili – bieg po stromych schodach w górę, w górę, w górę i ponowny skok!
To była atrakcja przez duże A! ŁaaaaAAAAAAAAAAAAAAA!
Po sprawdzeniu wszystkich dostępnych norek stwierdziliśmy, że nie ma tam śladów Alicji więc wróciliśmy do Krainy Czarów. A tam, do zamykanej dziwnie oświetlanej księżycowym światłem norki zaprosił nas sam Kot z Wirekschire! Jeszcze raz napiszę jak wyglądał – przypomnij sobie najbardziej przerażającą szczękę jaką widziałaś w życiu, może to być rekin – i wstaw ją w twarz dziwnego kota! Wyglądał obłędnie – mistrzostwo! A jak się uśmiechał i te zębiska się rozchylały? Poniżej pierwszych drugie zębiska – prawie jak u obcego! Był na swój sposób przerażający.
Zaprosił nas do środka i zaczął koci taniec do muzyki Pixies where is my mind Yoav (Ft. Emily Browning).

 


O ruchach ręcznika / ręczników nie ma co pisać bo to jest poziom światowy! To jest czysta poezja ruchu! Napiszę Ci o jednym momencie – jak muzyka zwalnia, tak jakby kumulowała się energia, Kot w tym czasie trzyma dwie kule lodu w swoich łapkach. I w marę gęstnienia atmosfery te kule się zbliżają do pieca, zbliżają – wraz z muzyką potęgując tę atmosferę. I gdy następuje przełamanie, kumulacja - lądują z wielkim pluskiem na piecu! Uwielbiam takie spójne połączenie muzyki z ruchem! A jak zaświecił księżyc w kolorze UV zwróciłaś uwagę że zęby kota dodatkowo świecą w ciemności? Brrrrr, taki obłęd spowodował, że musiałem to jeszcze raz zobaczyć i mi się udało!
Ale wybacz – wracam do pracy, bo pracować też czasem trzeba.
Twój

Gerwazy”


„Drogi Gerwazy,
Kot był (jak to opisałeś) tak obłędny, że aż się go bałam! Ale relaks zapewnił na najwyższym poziomie!
Wyimaginuj sobie, że ktoś w pewnym momencie krzyknął, że pewnie Jaberwocky jest odpowiedzialny za zniknięcie Alicji. Więc wyruszyliśmy na poszukiwanie tego potwora.
Gnaliśmy poprzez knieje i poprzez chaszcze. Dotarliśmy do wielkiej szachownicy, na której rozgrywa się życie, dotarliśmy do kolejnego ogrodu flamingów, dotarliśmy wreszcie do królestwa i jego potwora – Jaberwockiego.
Walka nie była sprawiedliwa – szybko nas usadził na miejscach. Milcząco zabronił się ruszać. A później zaczął nas torturować – tyle że te tortury były... przyjemne? Czyżbym na stare lata zamieniała się w masochistkę? W tle irlandcy chłopi nucili pod nosem melodię ludową o naszym potworze... tylko Jaberwocky... Jaberwocky... jakby zaklinali potwora!

 https://www.youtube.com/embed/bQ-AGLyMVHM


(okazało się, że jest to oryginalny wiersz napisany przez Lewisa Carrolla a wykonywany przez Donovana Phillipsa Leitcha).
A później mieliśmy kumulację muzyczno – ruchową! Jaberwocky próbował nas wykończyć każdego naraz i każdego z osobna! Ale mu się nie udało! Zwyciężyliśmy! Widać było, że pod koniec nasza skupiona siła woli przeciwstawia się potworowi – opada z sił, opada z mocy i przegrywa!

Tyle że dalej nie wiedzieliśmy co z Alicją! Jaberwocky został pokonany a Alicji ani śladu?
Wyimaginuj sobie, że z nowu pojawił się znikajacy Kot i powiedział, że Alicję spotkamy u nas w domu – została uwolniona! A może nigdy jej tu nie było? Może był tylko jej cień za którym Twoja grupa się uganiała?

Więc ze spokojem swojej duszy... obudziłam się.
Twoja

Gertruda!

PS. Mam nadzieję jeszcze wrócić do Krainy Czarów”


___________

 

Z szacunku dla klimatu nocy „Alicja w Krainie Czarów”, jaki udało się osiągnąć w aquadromowym saunarium - stwierdziłem, że nie mogę napisać standardowej relacji bo byłoby to tak, jakbym opisywał urodziny dziecka językiem z policyjnych notatek. Dlatego pojawia się pierwsza relacja epistolograficzna – miejscami zgrabniejsza w swoim wyrazie, miejscami bardziej koślawa.

A noc? Jak zwykle było rewelacyjnie – to zasługa z jednej strony publiczności a z drugiej ekipy saunarium AD, którym po prostu się chce odlatywać w przestworza! Widać było, że sami świetnie się bawią i są przepełnieni spontanicznością. A kostiumy a zwłaszcza makijaż (zapewne dzieło Angeli) powaliły mnie na kolana. Żadne ze zdjęć z nocy nie oddaje misterności przygotowania postaci.
Co i kto mnie najbardziej zaskoczył? Marceli w roli Szalonego Kapelusznika! Początek seansu faktycznie trochę nerwowy ale później praca ręcznikiem była świetna! Doskonały teatralny seans.
Niesamowita była też wizyta w krainie mórz i nor – tego to się nikt nie spodziewał! Jeżeli kiedyś znowu uda się otworzyć wrota prowadzące z Krainy Czarów do Krainy Mórz i Nor to gorąco namawiam wszystkich do wypróbowania chociaż z jednej norki!!! Obłęd! Atrakcja wieczoru!
A kuchnia? Przerażająca – ta wyciekająca z pudingu krew flaminga? Kto to wymyślił! Brawa!
Gorąco dziękuję za tę noc, ekipa AD jest jedną z najlepszych ekip jakie widziałem i właśnie głównie dla nich warto odwiedzać to saunarium. A Gabrysia to już klasa dla samej siebie!
A nowi członkowie ekipy? – wszystko przed nimi – bo (co widać) mają naprawdę duży potencjał i nie boją się wyzwań.
Dziękuję i z niecierpliwością oczekuję na więcej. Konceptualne noce saunowe w AD zaczynają być rozpoznawalną marką w naszym saunowym światku.

A na sam koniec mały cytat z Alicji – bardzo mi się miło kojarzący:
„- Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami - rzekła Alicja.
- O, na to nie ma już rady - odparł Kot. - Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja mam bzika, ty masz bzika.
- Skąd może pan wiedzieć, że ja mam bzika? - zapytała Alicja.
- Musisz mieć. Inaczej nie przyszłabyś tutaj.„ 

 Autor: Mirek (niu) dla poprawnesaunowanie.pl